Go to content

Naprawdę lubisz potakiwaczy?

Internet jest wypełniony artykułami, historiami osób, które opisują, jak zostały doświadczone w życiu i jak poradziły sobie z przeciwnościami losu wychodząc na prostą. Więcej. Nie tylko wychodzą na prostą, ale wcześniejsze problemy, porażki, złe doświadczenia przekuwają w sukces. Krzyczą „a nie mówiłem?”. W moim przypadku zasadne byłoby tylko ostatnie zdanie, bo też to, o czym chcę napisać nie było ciężkim przeżyciem, a jedynie zwykłą niesprawiedliwością. Nie chcę zresztą wykrzyczeć, jak była wielka. Chcę do Ciebie zaapelować. Jeśli oceniasz ludzi, zwłaszcza ich pracę – bądź rozważny i krytyczny wobec siebie. Być może skutecznie podcinasz im skrzydła, przez co mogą w przyszłości nie osiągnąć tego, do czego są predystynowani. Albo determinujesz je do udowodnienia, że nie miałeś racji i kiedy nie okaże się, że tak właśnie jest, wyjdziesz co najmniej na głupka. A może w ogóle popełniasz błąd wpływający na Ciebie tu i teraz.

Kojarzysz pewnie reklamę ING Banku Śląskiego, która przedstawia scenki ze zjazdu absolwentów, na którym poszczególne osoby zaskakiwały swoich kolejnych rozmówców swoimi pasjami, zajęciami i umiejętnościami. Jedna z odsłon podoba mi się wyjątkowo. Absolwent tłumaczy nauczycielowi, że pracę dziennikarza sportowego zawdzięcza także jemu, bo to on ukrócał jego pierwsze podrygi komentatorskie na lekcjach.

Mam w połowie zbliżoną historię i dotyczy wypracowania dotyczącego Pana Tadeusza. Ostrzegałem, że to bzdura. Nie chodziło o opisanie kolejnych niesamowitych, wielopoziomowych odniesień do historii Rzeczpospolitej. Ani rozprawki na temat traktowania mickiewiczowskiego dzieła jako epopeję, bądź nie. Tytuł wypracowania brzmiał: „Pan Tadeusz w kanonie lektur. Za czy przeciw?”. Nie wiem, na jakiej podstawie moja nauczycielka uważała, że 100% prac jakie dostanie będą laudacją dla obecności tej książki na liście lektur. Znaliśmy się już przecież czas jakiś. Poza tym tak postawione pytanie, prowokuje do braku zgody. I żeby była jasność. Ja nie byłem przeciw Panu Tadeuszowi. Wskazałem jedynie cały szereg książek, które moim zdaniem zdecydowanie bardziej zasługują na zajmowanie się nimi, niż to. O ile pamiętam, byłem po lekturze „Buszującego w zbożu”, który mnie rozłożył na łopatki i uważałem, że takie książki powinniśmy czytać.

Koniec końców, nauczycielka dostała 100% prac na TAK i jedną na NIE. Przychodzi do oddania prac i w niemal domkniętym okręgu widzę swoją ocenę – „1+”… Nie sądzę, żebym kiedykolwiek później i wcześniej dostał taką ocenę. „Jedynka” oznacza niedostateczny, ale co oznacza plus?! To jest takie poklepanie po plecach, kiedy mówi się: „to co zrobiłeś jest totalnie do dupy, ale masz fajny t-shirt”? W każdym razie przeglądam oddane kartki i poza drobnymi błędami interpunkcyjnymi, nie ma tam błędów. Na końcu pojawia się obfite w treść wyjaśnienie (mniej więcej w ten deseń): „Wypracowanie zawiera nielogiczne tezy i nie pokrywa się z jakimkolwiek innym merytorycznym opracowaniem na ten temat”.

Gdybym wiedział, że kryterium oceny nie jest samodzielne myślenie, a malowanie trawy, to… pewnie i tak bym zrobił to, co zrobiłem, ale chociaż miałbym jakikolwiek szacunek do swojej nauczycielki. Swoją drogą bardzo dbała o to, żeby lubienie jej było największym wyzwaniem. Zapytana przeze mnie, już po pogodzeniu się z walką z wiatrakami, skąd przy „1” znalazł się „plus” odpowiedziała: „na zachętę”. Ale zachętę do czego?!

Koniec końców, z wyjątkiem epizodu jako handlowiec, zarabiam na życie pisaniem – absolutnie wszystko. Od artykułów, przez oferty, posty na Facebooku, na książkach kończąc. Nawet, gdybym miał szczęście w życiu, to myślę, że ktoś przez tę dekadę, zorientowałby się, że bardziej nadaję się do stawiania toi-toi, niż jakiegokolwiek pisania. Natomiast tu nie o pisanie chodzi, a na pewno nie tylko. Chodzi o rzecz dużo bardziej przyziemną, a mianowicie przyjmowanie odmowy i posiadania innego zdania. Rzadko spotykam kogoś, kto potrafi się w takiej sytuacji zachować tak, jak powinien. Spotykam się z tym na kilku poziomach.

Pierwszy. W relacji podwładny-przełożony. W czasie każdej aplikacji i rozmów o pracę, jakie odbywałem informowałem o tym, że poza umiejętnościami w sposób oczywisty oczekiwanymi przez pracodawcę mogą spodziewać się tego, że nie jestem klakierem. Nie przypominam sobie, żeby komukolwiek to przeszkadzało. Potem było z tym różnie. Dwa razy w życiu spotkałem przełożonego, któremu mogłem się sprzeciwić bez obawy, że będzie to początek mojego końca w firmie. Nie wiem, czy to wynika ze strachu, poczucia wstydu, ego, ale Steve Jobs mówił, że „nie ma sensu zatrudniać mądrych ludzi i mówić im, co mają robić; zatrudnialiśmy mądrych ludzi po to, by oni mogli nam powiedzieć, co należy robić”. I na tym zakończę.

Drugi poziom. Klient-zleceniobiorca. Pracowałem w agencjach public relations, interaktywnych, social media, etc. Generalnie zajmowałem się lub zajmuję szeroko rozumianym marketingiem. Zawsze wydawało mi się, że firma wynajmująca nas jako podwykonawcę wybiera nas nie ze względu na cenę (pracowałem w agencjach, które się ceniły), ale na doświadczenie i wiedzę. Tym bardziej dziwi mnie, kiedy przygotowywaliśmy jakieś działania, Klient sugerował poprawki, które były naszym zdaniem fatalne, ale pozostawał uparty. Włączał tryb „to ja płacę i macie mnie słuchać” i wymuszał ich wdrożenie. Po co nas w takim razie wynajmował? Tańsze byłoby zatrudnienie freelancera lub stażysty. Na szczęście większość działań marketingowych można zmierzyć… Czasem mnie kusi zestawienie propozycji agencji z ostatecznymi tworami zmodyfikowanymi przez Klientów występujących z poziomu siły.

Poziom trzeci. Przyjaźń. Mam nieodparte wrażenie, że to pojęcie się zdezawuowało. Zwłaszcza w sytuacji posiadania setek „przyjaciół” na Facebooku i relacjach budowanych głównie w pozycji pochyłu nad telefonem. Stają się one przez to bardziej kruche. Nie zgodzisz się z kimś w czasie rozmowy w sieci – możesz przestać odpisywać. Ktoś Cię wkurza – blokujesz go. W Internecie to jest proste. Tylko ta tymczasowość jest przenoszona do życia realnego, gdzie takie same zachowania są po prostu niszczące. To samo dotyczy zresztą, w innej nieco formie, rodziny i związku, ale to temat na osobne wpisy.

Nie chcę się sadzić na alfę i omegę, dlatego napiszę tylko – też tego nie rób. Nie jesteś alfą i omegą. I nie obrażaj się jak dziecko, kiedy ktoś Ci mówi NIE. To dziecinada.